Wizja - II - Wierne czasy
II
Wierne
czasy
Między
2002, a 2009.
Ciekawie
jest tak umieć czytać i pisać. Miałem problemy z cyfrą 2,
ponieważ tego „zawijasa” na dolnej części nie potrafiłem
dobrze narysować, ale jednak po czasie trenowania i kilku wysiłkach
nauczyłem się. Można by rzec że to było moje z pierwszych
doświadczeń, gdzie musiałem się wysilić, żeby cokolwiek
osiągnąć. Grunt że chciałem, bo co innego wyszłoby, gdybym
w ogóle tego nie chciał. Jakoś tak od zawsze lubiłem liczyć.
Później dowiedziałem się że to jest matematyka, czyli zagadkowy
świat liczb i działań.
W
pewnym pomieszczeniu widać dużą zieloną tablicę. Jest to zwykła
tablica, na której pisze się kredą – zwykłą białą kredą. W
tej sali są też ławki, w których są wsunięte po dwa krzesła.
Każda ławka posiada dwa wieszaczki na plecaki – jeden haczyk po
lewej, a drugi po prawej stronie mebla. Są też jakieś okna i dwa
lub trzy kaloryfery pod tymi oknami. Wszystko jest zwykłe. Ściany
pomalowane na kolor przyjemnej zieleni, a podłoga... po prostu
parkiet. Z tyłu sali wiszą obrazki: „Czyść zęby, żeby były
zdrowe”, „Myj ręce po posiłkach”, „Nie siedź blisko
telewizora” - po części do straszenia, a po części do
codziennej higieny. Żaden, kto wchodził do tej sali, nie zapominał.
Właśnie ta sala była umieszczona w szkole podstawowej, w której
uczył się Michał. Inne sale wyglądały prawie tak samo.
Słychać
dzwonek na lekcje. Do sali wychowawczyni klasy Michała, wchodzą jej
podopieczni wraz z nią. Rozpoczyna się lekcja matematyki. Pani
zadaje pytanie, po czym Michał się zgłasza:
- Proszę pani, proszę pani!
- Co się stało Michałku?
- Rozwiązałem zadanie!
- Tak? - powiedziała zdziwiona nauczycielka – A jakie masz rozwiązanie?
- To będzie 7.
- Bardzo dobrze. Napisz na tablicy to jak to zrobiłeś.
Michał
podchodzi lekko przeprażony faktem pójścia do tablicy i napisania
rozwiązania.
Myślałem
o tym że klasa może się śmiać z tego jak doszedłem do
rozwiązania. Też to był mój debiut przed tablicą. Napisałem co
miałem i wróciłem do ławki. Pani mnie pochwaliła i wpisała 5 do
dziennika.
Wydawać
się może że Michał to bardzo pilny uczeń, jednak nie ze
wszystkim dawał sobie radę. Był słaby z języków obcych. Zawsze
obwiniał jednego nauczyciela za to. Dzieci często tak mają że
obwiniają nauczyciela – mówią wtedy:
- To jego wina! - lub – Uwziął się na mnie!
Może
niekiedy mają rację, ale też niekiedy nie. Michał był jak
inni... Nie prawda. On zawsze myślał do przodu. Pytał często „A
co gdyby...?”. Może podświadomie myślał o tym że przeszłość
to nauka, a przyszłość to coś co trzeba zdobyć. Miał czasem
problemy z komunikacją z innymi rówieśnikami, ale przez te
wszystkie dni dawał sobie radę. Potrafi zachować się komicznie,
ponieważ ma do samego siebie dystans. Zdawał sobie z tego sprawę
że miał wady i próbował je wykorzystywać na swoją stronę.
Śmiali
się ze mnie, bo miałem krzywe zęby oraz to że nosiłem okulary.
Nazywali mnie „Krecik”, czy „Wampir”. Po czasie
przyzwyczaiłem się do tego, a nawet potrafiłem z tego żartować.
Pamiętam to bardzo dobrze, byliśmy na badaniu wzroku u pani
higienistki:
- Ty Michał popatrz. Koleś nie widzi literek.
- Haha! Tylko ja mam prawo nie widzieć, przecież nie jest kretem!
- Hahahahaha – śmiali się wszyscy.
W
pierwszych latach podstawowej nauki Michał zaczynał też swoje
pasje. Tata uczył go grać na gitarze i klawiszach. Bardzo podobała
się Michałkowi ta forma rozrywki. Wiernie chwytał odpowiednie
struny i wciskał odpowiednie klawisze w instrumentach. Każdego dnia
fundował sobie porządną dawkę muzyki. W tym też czasie pokochał
też rock.
Bardzo
chciałem nauczyć się tych wszystkich solówek, które widziałem
na teledyskach, albo słyszałem na płytach. Moim marzeniem było
zostać gwiazdą rocka. Później jednak to poszło w nie co innym
kierunku. Polubiłem bardziej gitarę, od klawiszy. Fajnie było tak
chwytać te struny i mieć do tego odpowiednie bicie. Dużo się
samemu nauczyłem. Tata i Sławek pomogli tylko z nakierowaniem mnie
na odpowiednie lekcje.
W
późniejszych latach podstawówki jeden z kolegów namówił Michała
na to, aby został ministrantem:
- Ty Michał, wiem jak można sobie hajsy zgarnąć i to łatwo.
- JAK? - zapytał z zaciekawieniem Michałek.
- Ja zostałem ministrantem, no i tam jak się chodzi po kolędzie to się dostaję od ludzi kasę. Nawet nie trzeba prosić. Po prostu wychodzą i dają ci hajs. Potem się dzielimy.
- A to tak się po prostu się idzie?
- Co ty. To się punkty zdobywa, no i jak się ma już tam ileś punktów; najlepiej mieć jak najwięcej, bo wtedy idzie się na więcej kolęd.
- Ale to jak się te punkty zdobywa?
- No trza służyć do Mszy...
- MYSZY?!
- MSZY!! Uszy się myje, a nie trzepie o parapet. Słuchaj! W kościele Msza jest i jak na nie służysz to dostajesz punkt, a jak idziesz do komunii to dwa punkty.
- Ahaaa... - potaknąłem.
Uważałem
że to w porządku służyć i mieć coś z tego. Przez kilka
miesięcy ten stan mi zostawał, ale później... Nawet nie tyle co
pieniądze były ważne, jak to że dobrze się czułem będąc
blisko ołtarza stałem; że nawet mogłem obmywać ręce kapłana po
procesji z darami. Czasem przychodziłem służyć z rana, bo wtedy
nikogo nie było. Sam musiałem wszystko robić, ale to nie był
problem. Cieszyłem się z tego powodu że jestem potrzebny. Jednak
ta radość długo nie trwała. Zaczęło mnie denerwować to że ten
kolega, który mnie namówił, zaczął mi sprawdzać to kiedy służę.
W Wielki Piątek mnie nie było i miał pretensje.
Michał
siedzi w domu. Zaczął dzwonić domofon. Odebrał i usłyszał:
- Czego cię nie było? - Michałek rozpoznał głos. To był kolega, który go namówił na zostanie ministrantem.
- No bo nie muszę służyć codziennie.
- Ale to Wielki Piątek. Przecież prawie każdy był.
- Ale ja nie jestem każdy.
- To twój problem, że taki nie udolny jesteś.
- Sam żeś nieudolna – specjalnie powiedziałem „nieudolna” do kolegi, aby go wkurzyć. Miałem go dosyć.
- No widzę, że się zaraz rozpłaczesz. Nara!
Kolega
odłożył słuchawkę, a Michał poszedł do swojego pokoju. Już
więcej, nie przychodził do kościoła. Tak jakby stracił sens
służby, a także przychodzenia tam. Stracił humor, apetyt,
energię. Uzależnił się od gier komputerowych.
Nie
chciałem już przychodzić do kościoła, ponieważ nie chciałem
spotykać tego „kolegę”. Troszkę żałowałem, ale ten czas
kiedy nie służyłem, był czasem kiedy polubiłem przedmioty
ścisłe.
Michał
zaczął kończyć szkołę podstawową. Średnia ocen na świadectwie
nie była poniżej przeciętnej. Był zadowolony z tego wyniku,
ponieważ uważał że to jego zasługa. Ani razu nie musiał
oszukiwać, aby uzyskać ten wynik, a jego koledzy z klasy no cóż...
Na poziom wiedzy Michała nie każdy się uczył.
Komentarze
Prześlij komentarz